Zimowy spacer, czyli o cieple w XIX wieku


Że zimową porą trzaska mrozem wszyscy wiemy. Chociaż jest to trochę upierdliwe, to jakoś tam człowiek sobie zawsze poradzi - nieraz wystarczy włożyć wełniane skarpety lub podkręcić ogrzewanie. Niestety, 150 lat temu tak fajnie nie było. Właściwie przez długi czas nawet nie zastanawiałam się, jak sobie wówczas radzono. Dopiero kiedy przeczytałam, że zadowalającą temperaturą w domu było ówcześnie 12 stopni Celsjusza, dotarło do mnie, jak dobrze mamy w dzisiejszych czasach.


Podstawą radzenia sobie z niskimi temperaturami był oczywiście strój. Ubierano się więc ciepło, pod strój codzienny wkładając kaftaniki wykonane z flaneli lub dziergane na drutach - z wełny. (Takie kaftaniki ówczesne poradniki zalecały też wkładać pod koszule nocne. Natomiast same koszule były szyte ze śnieżnobiałej bawełny, gdyż takie uważano za najbardziej eleganckie). Zimowe suknie, podobnie jak kaftaniki, szyte były z ciepłych tkanin, takich jak flanela czy różne rodzaje wełny (kaszmir, cheviot, merynosy), a dodatkowo watowane, dzięki czemu właścicielce było w nich względnie ciepło, choć zapewne trochę niewygodnie i ciężko. Z kolei suknie balowe szyte były z grubych aksamitów i atłasów. XIX-wieczne poradniki odradzały przykrywanie się szalami, które wg ich autorów były niefunkcjonalne, ponieważ utrudniały wykonywanie codziennych obowiązków.


O ile można przyjąć, że zimowe suknie były w miarę ciepłe, o tyle ochrona stóp przed mrozem pozostawiała wiele do życzenia. Chociaż bawełniane pończochy zastępowano na czas chłodów wełnianymi, buty noszono zbyt lekkie. Z reguły były to półbuty z cienkiej skóry, które tylko podczas wielkich śniegów zastępowano ciepłymi walonkami lub kaloszami. Zupełnie skrajnie podszedł do tematu jeden z ówczesnych poradników dotyczących wychowania, który zalecał, aby hartować dzieci każąc im chodzić boso przynajmniej po domu!


Niezbędnym odzieniem w zimowej garderobie, były oczywiście futra (w garderobie ziemiaństwa i burżuazji rzecz jasna, bo niestety chłopi i ubogie warstwy miejskie rzadko mogły pozwolić sobie na taki wydatek). Rozróżniano futra codzienne do których należały barany, lisy, rysie, bobry, zające oraz futra wyjściowe czyli karakuły i wszelkie rasy o mniej popularnym umaszczeniu, jak np. białe lisy. Na naprawdę srogie mrozy zarówno kobiety jak i mężczyźni odziewali się w dachy - długie do kostek peleryny z kołnierzem, szyte z dwóch warstw futra, z czego wierzchnią stanowiło futro renifera lub źrebaka, doskonale izolujące przez zimnym wiatrem. Były one popularne jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym, później zostały wyparte przez dużo tańsze kożuchy baranie.
Dachy stosowane były również podczas zimowych podróży saniami, dodatkowo okrywano się wówczas jeszcze futrzanymi kocami, natomiast dzieci przewożono w specjalnych workach szytych z króliczej sierści, które wiązano pod szyją aby do środka nie dostało się mroźne powietrze.


XIX wiek to okres, w którym najpopularniejszą metodą grzewczą były kominki i piece kaflowe. Niestety, kominki dawały względne ciepło tylko w ich pobliżu, dlatego nie była to skuteczna metoda ogrzewania ogromnych nieraz i wysoko sklepionych pomieszczeń. W takich miejscach kominki były oczywiście większe, niż np. w łazience, mimo to - mówiąc kolokwialnie - nie dawały rady. Kolejnym minusem tego ogrzewania była potrzeba stałego dostępu do drewna, co sprawiało, że dla ludzi mieszkających daleko od lasów i innych źródeł taniego opału, utrzymanie ciepła w kominku wiązało się z wysoką ceną.


Drugą metodą na utrzymanie ciepła w domu było palenie w piecach kaflowych, które były praktyczniejsze, szczególnie, że w II poł. XIX wieku ogromnie rozwinęło się wydobycie węgla kamiennego, dzięki czemu stał się on najpopularniejszym i przystępnym cenowo materiałem opałowym. Piece były budowane na granicy ścian, tak ażeby jeden mógł ogrzewać dwa pokoje. Dodatkowo wykańczano je zdobionymi kaflami, a nawet rzeźbami oraz budowano w różnych kształtach, dlatego bywały ozdobą pomieszczenia. Przez cały XIX wiek udoskonalano technikę stawiania pieców, więc dzięki nowatorskim rozwiązaniom mogły one utrzymywać ciepło przez wiele godzin.


Poza ogrzewaniem, stosowano także różne patenty, które miały zatrzymać ciepło w domu. Przede wszystkim już w czasie samej budowy myślano o tym, aby mury były grube i podwójne tzn. budowano dwie ściany, pomiędzy którymi zostawiano odstęp. Taka izolacja sprawiała, że latem w domu było chłodno, zimą zaś dom nie wychładzał się. Drzwi wejściowe obijano słomą, stosowano również podwójne okna z okiennicami, a przestrzeń między szybami używano, jako podręczną lodówkę. Niekiedy jednak (podobno była to częsta praktyka), zalepiano okna na całą zimę papierem, co oznaczało, że wcale ich nie otwierano i nie wietrzono izb!


W dużych dworkach, w których było wiele pomieszczeń, część z nich na zimę po prostu zamykano, prowadząc życie rodzinne na mniejszej przestrzeni, którą łatwiej było ogrzać. W oknach i przy drzwiach wejściowych zawieszano ciężkie zasłony, które zatrzymywały napór zimnego powietrza, a na podłogach rozkładano dywany, które w rogach pomieszczeń przybijano gwoździami lub zawieszano na specjalnych kółkach. Po sezonie zimowym dywany wietrzono, skrapiano terpentyną i chowano w suchym miejscu, gdzie czekały na kolejne przymrozki.



(zdjęcia: Włóczykij)
/Tekst wpisu w oparciu o książkę "W ziemiańskim dworze" Mai Łozińskiej/

Komentarze

  1. Nie wyobrażam funkcjonowania w temperaturze 12 stopni w pomieszczeniu, brr...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakochałam się w Twoim futrze! Jest idealne - długość, fason, kolor, wszystko! Zazdrość tak bardzo! :D
    Ochrona stóp przed mrozem kulała jeszcze i w międzywojniu. Długo myślałam, że zestawienia lekkich pantofelków z zimowymi płaszczami, które widywałam przedwojennych czasopismach czy katalogach to tylko fantazja rysownika - aż zobaczyłam zdjęcia, na których moja prababcia i jej siostra stoją w głębokim śniegu w ubrane w kożuchy, ciepłe chustki i... półbuty, jakie ja waham się założyć przy temperaturze +10. Tamte pokolenia były stanowczo odporniejsze na warunki pogodowe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja chodzę tej zimy w półbutach (ale mają grubą podeszwę i to jest ich wielki plus) i nawet nie jest mi zimno. Oczywiście przy temperaturach oscylujących w okolicach "zera" wkładam kozaki, ale od +4 półbuty i w drogę!
      A w temacie tej odporności, to ja hartowanie się bardzo popieram. Codziennie wieczorem prysznic kończę bardzo zimną wodą i czuję się wspaniale. Nie dość, że to fajne dla skóry, to jeszcze nie odczuwam tak zimna i może dlatego ciepło mi w tych półbutach? :) Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Wow, śwetnie wyglądasz ! Bardzo oryginalny look ! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super, jest klimat na zdjęciach.

    OdpowiedzUsuń
  5. Heh, przypominam sobie opowiadanie mojej mamy, w którym opisywała jak moja praprababcia w zimie gdy był śnieg, wybiegała na dwór w samej haleczce i boso, dzięki temu była zahartowana :))
    Ależ mi się podoba Twoja mufko-torebka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak pisałam powyżej, ja też się hartuję zimną wodą, no i w sumie dodać mogę do tego jeszcze wychodzenie w piżamie na balkon. Polecam, bo łatwiej wówczas przeżyć zimę :)

      Usuń
  6. Wyglądasz cudownie! Urodziłaś się by chodzić w futrach.
    Bardzo ciekawy opis, nad wieloma rzeczami się nie zastanawiamy, bo wydaje nam się, że zdobycze współczesności to oczywistość. Ja nawet nie chcę myśleć, jak w tamtych czasach wyglądało życie w jakiejś małej chłopskiej chacie zimą (choć może było nawet cieplej niż w szlacheckim dworze, jeśli tylko było gospodarzy stać na opał). Ale higiena... Brrr.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie by się przydały takie ciepłe futra - zamarzam! :D
    A stylizację masz genialną! Wyglądasz, jakbyś spacerowała sobie gdzieś po dalekiej Syberii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja właśnie nieczęsto je noszę, bo jest mi w nim zbyt ciepło (przynajmniej w czasie tegorocznej zimy, która w Poznaniu osiąga od zera do pięciu stopni). Jakby było -15, to pewnie nosiłabym je codziennie :)

      Usuń
  8. W naszym domu piece są jedynym źródłem ciepła:))oczywiście nie jest tak ciepło jak przy centralnym ogrzewaniu:)))Ty wyglądasz cudnie:)))Pozdrawiam serdecznie:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piece to moje dzieciństwo! Do dzisiaj mam do nich sentyment i chociaż kiedy byłam mała narzekałam na to, że tata o 5 rano rozpala, to dzisiaj wspominam je z łezką w oku i cieszę się strasznie, że miałam okazję doświadczyć tego typu ogrzewania

      Usuń
  9. Bardzo interesujący wpis, gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo ciekawy blog, interesujący post. Niedawno sama wróciłam do pisania bloga. Najbardziej do tworzenia nowych postów mobilizuje mnie liczba odwiedzających i obserwujących. Zapraszam do obserwowania i komentowania. Buziaki :) http://obiektywniepozakadrem.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajrzę, jak będę miała chwilę - dziękuję.

      Usuń
  11. A w dzisiejszych czasach nawet dla cennych księgozbiorów zaleca się 18 stopni... (Książkom im zimniej, tym lepiej). Gdy mowa o piecach kaflowych, zawsze mam przed oczyma zimową scenę z mojej ulubionej książki (i nie mniej lubianego filmu) pt. "Dolina Issy": babka Surkontowa, zadzierająca spódnicę i przytulająca "niewymowną" tylną część ciała do ciepłych kafli...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, to moje książki mają dobrą temperaturę (mamy w domu niecałe 20, bo nie lubimy gorąca, zresztą w takich wysokich temperaturach strasznie mi się mózg rozleniwia :)). A jeżeli chodzi o piece, to miała takie ogrzewanie w domu rodzinnym (tata codziennie rozpalał o 5 rano) i powiem Ci, że jak się tak na maksa rozgrzały, to tyłek można było sobie poparzyć, więc gołego nigdy do pieca nie przystawiałam :P

      Usuń
  12. hej
    sprzedaj mi to swoje futerko razem z torbą i czapą cena nie gra roli proszę o pozytywna odpowiedż
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze. Nie zawsze na wszystkie odpowiadam, jednak każdy z nich jest dla mnie bardzo ważny.
......
Ze względu na spam, komentarze do starszych wpisów są moderowane.

Popularne posty